Przywołam postać Sebastiana Castelliona
Jego Traktat o heretykach z roku 1554 budzi najwięcej emocji
w chwili gdy popiół ze stosu Serweta dymił jeszcze w sumieniach ludzi, a
okolice Genewy, Bazylei, Strasburga i Neuchatel były siedliskiem różnych,
zwalczających się grup religijnych,
napisał traktat o heretytkach. Autor przeciwstawia tu ewangeliczną etykę,
próżnej nauce teologów.
Napisał w nim: „Nie istnieje choćby jedna sekta, która
by nie potępiała wszystkich innych i nie rościła sobie prawa do wyłącznego
panowania. Wszystkie nieszczęścia wynikają z tej właśnie próżności. Stąd
wygnania, stąd więzienia, stąd stosy i krzyże i bolesny widok codziennych mąk.”
Historyk Bernard Cottret wtrąca: Okrucieństwo
to samo w sobie jest bezużyteczne, gdyż żadnym sposobem nie można było
przeciąć owych nie kończących się sporów, o rzeczy ciągle jeszcze nie znane,
roztrząsane przez tyle już wieków, jednak dotąd w pełni nie rozstrzygnięte. Tak
oto stroi się w „szatę Chrystusową” torturę i podłość.
Sebastian Castellion kontynuuje „Ze
wszystkich sekt (które są dzisiaj niezliczone) nie ma prawie żadnej, która by
innych sekt nie uważała za heretyckie, tak iż jeśli w tym mieście lub okolicy
jesteś prawowierny, w najbliższej wezmą cię za heretyka, wskutek czego, jeżeli
ktoś chce się dzisiaj utrzymać przy życiu, z konieczności musi mieć tyle wyznań
wiary oraz tyle religii, ile bez mała jest miast lub sekt, podobnie jak ktoś,
kto podróżuje po krajach, musi raz po raz zmieniać monetę, ponieważ ta, która
tutaj jest dobra, gdzie indziej nie ma wartości, chyba że jest ze złota."
Przedmowa francuska do jego traktatu podejmuje tę samą myśl: „Byłoby lepiej
pozostawić przy życiu stu, a nawet tysiąc heretyków, niż z powodu podejrzeń o
herezję zabić prawego człowieka."
Fragmenty pochodzą z książki
Jan Kalwin; Bernard Cottred, PIW, Warszawa 2000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz